Bestyjka |
Wysłany: Pią 10:52, 04 Sie 2006 Temat postu: Rozdział trzeci: Bastion Trzech Liści |
|
Chłodny wiaterek zwiał Nathooe kaptur z głowy i rozwiał włosy. Nie zatrzymywał się jednak. Świadomość, że już niedługo będzie w Bastionie, nie pozwoliła mu na postoje. Czuł, że wraca do domu. Do miejsca, w którym się wychował, gdzie czekają na niego przyjaciele i przełożeni. Miejsca, w którym każdy druid otrzymuje własne łóżko i kubek naparu z ziół. To były rzeczy, które od zawsze zastępowały mu ciepłe ramiona matki i ojca. Teraz jednak był dużo spokojniejszy, ponieważ miał nadzieję znaleźć dom dziecku, które przygarnął. Toteż nie zwracał uwagi na wiatr i chłód, które towarzyszyły ostatnim godzinom drogi do Bastionu.
Był od dużym, drewnianym budynkiem, wybudowanym w bardzo dobry miejscu strategicznym, na wzgórzu. Dodatkowo otoczony był rwącą rzeką, co sprawiło, że większa jego część została wzniesiona na palach wbitych w dno. Niedaleko znajdowały się stajnie i inne budynki gospodarcze, do których droga prowadziła przez las. Zostały również wybudowane na wzgórzu, co zabezpieczało je przed ewentualnymi napadami. Zresztą, Bastion nie był zamkiem, w którym można było znaleźć jakieś bogactwa. Druidzi nie potrzebowali pieniędzy, a niektóre ich organizacje zabraniały swoim członkom pobierania opłat za świadczone usługi. Nathooe należał do druidów Mścicieli, jednej z najbardziej rygorystycznych druidycznych sekt. Jak sama nazwa wskazuje, mieli oni mścić się za niszczenie natury. Ich zadaniem było uśmiercanie każdego, kto jedynie zerwał rzadką roślinę lub skrzywdził dzikie zwierzę. Od dziecka uczeni byli dyscypliny i odpowiedzialności za swoje czyny. Byli także mistrzami w szybkim uśmiercaniu swoich ofiar. Z pozoru wydawaliby się być milczącymi mordercami, jednak naprawdę uwielbiali śmiać się i bawić, jak inni chłopcy. Często byli też wrażliwi i niepewni, co utrudniało im stosowanie się do swojego etosu. Ich obowiązkiem było udzielenie pomocy każdemu, kto o nią prosił, a nie sprzeciwiał się przy tym prawom natury. Oczywiście, wyjątkiem była szlachta, której nie mogli się przeciwstawiać. Ich etos zabraniał noszenia przy sobie zbyt dużej ilości pieniędzy, jak i posiadania kobiet. Jeżeli któryś z chłopców złamał ostatni zakaz i wyszło to na jaw, był kastrowany. Nathooe nigdy nie sprzeciwił się temu prawu, toteż był bardzo nieśmiały w stosunku do płci przeciwnej. Kobiety były dla niego istotami magicznymi i niedostępnymi. Nie oglądał się za pięknymi dziewczętami, choć one wieszały na nim tęskne spojrzenia.
Nie był druidem z wyboru. Rodzice porzucili go pod bramami Bastionu, gdy był jeszcze maleńkim dzieckiem. Nie był jedynym sierotą wychowanym w tym miejscu, większość druidów nimi była. Jednak tacy, jak on, nie mieli wyboru organizacji druidycznej, do której chcieli należeć. Nathooe było szczególnie ciężko, ponieważ miał bardzo ognisty temperament. Skrywał go jednak, co przyczepiło mu etykietkę wrażliwego i zamkniętego w sobie.
Pomimo to jednak Bastion wywoływał w nim ciepłe uczucia. Był w końcu domem, do którego elf chętnie powracał. Tak więc i teraz przyjacielskie ramiona niemal zdjęły go z siodła, tak bardzo był zmęczony. Dziecko od razu zabrano do pokoju, w którym przetrzymywano niemowlęta. Druidzi nie zadawali Nathooe zbędnych pytań. Zaprowadzili go do osobnej izby, pomogli zdjąć przepocone ubranie i położyli do łóżka. Zauważył, że ułożono go w odosobnieniu od reszty mieszkańców. Zawsze robiono to, gdy jakiś druid wracał z wyprawy. Bano się chorób, którymi prawdopodobnie się zaraził. Nie mógł zasnąć, choć był potwornie zmęczony. To bardzo dziwne uczucie, gdy ciało nie zgadza się z umysłem, bo to pierwsze potrzebuje odpoczynku, a drugie wybrało sobie akurat ten moment na rozwiązywanie najważniejszych spraw. Tak więc Nathooe przekręcał się z boku na bok, szukając najdogodniejszej pozycji. W głowie kołatały mu się różne myśli, przede wszystkim na temat maleństwa, które ze sobą przywiózł. ?Czy przeżyje tę ciężką podróż? Niby trzymało się dobrze, ale elf ze swojego doświadczenia lekarza wiedział, że choroba może zaatakować dopiero później. W każdym bądź razie zdążył zżyć się z tym dzieckiem. Cieszył się, gdy rozpoznawało go i patrzyło mu prosto w oczy. Miał przeczucie, że daje coś z siebie i jest to coś więcej, niż usługa medyczna, którą ktoś mu zlecił. Wiedział, że jeżeli dziecko przeżyje, to również i on dostanie swoją zapłatę. Przez chwilę przeleciało mu nawet przez myśl, że chciałby zobaczyć, jak ta maleńka istotka stawia swoje pierwsze kroczki. Fakt, że nie będzie nigdy bożyszczem, ale urodę miała niezwykle oryginalną. Zresztą, nigdy nic nie wiadomo. Ukołysany takimi myślami, zasnął.
- Ma dosyć dużą gorączkę - usłyszał, zanim jeszcze się obudził.
Otrząsnął się i odgarnął sen z oczu. Pochylało się nad nim dwoje druidów, w których rozpoznał swoich starych znajomych. Obydwoje byli elfami, niewiele starszymi od niego. Jeden z nich trzymał rękę na jego czole.
- No, Nathooe, mocno się zaziębiłeś - powiedział.
Chłopak rzeczywiście poczuł się dosyć dziwnie. W głowie mu szumiało, a dłonie nieznacznie drżały. Zimny pot spływał po plecach. Jeden z elfów pocieszająco położył mu rękę na ramieniu.
- Wyjdziesz z tego, nie bój się - powiedział.
Drugi podstawił mu pod usta kubek jakiegoś wywaru. Nathooe posłusznie wypił, choć był on dosyć gorący i niesmaczny. Był tak zmanierowany, że nie umiał rozpoznać, jakie zioła mu podają. Poczuł tylko, jak włosy kleją mu się do czoła.
- Spokojnie - jeden z elfów wziął dłoń Nathooe w swoje własne. - Zaraz zdejmiemy ci gorączkę.
Elf rzeczywiście był rozgorączkowany, jednak nie na tyle, by nie zrozumieć, o co chodzi ze zdejmowaniem gorączki. Nigdy tego nie lubił. Nie mógł jednak sprzeciwić się, gdy towarzysze odkryli go i zdjęli z niego nocną koszulę. Poczuł, jak jądra kurczą mu się ze wstydu. Wiedział, że to mężczyźni, podobnie jak on, ale nie lubił, gdy ktoś choćby spoglądał na jego męskość. Pocieszył się jednak tym, że byłoby dużo gorzej, gdyby była to kobieta. Przyjaciele wyjęli z miski z ciepłą wodą nawilżoną ligninę. Następnie delikatnie nacierali go po twarzy, ramionach, klatce piersiowej i bokach aż do kolan. Potem powtarzali czynność, używając coraz chłodniejszej wody. Po pewnym czasie Nathooe poczuł się lepiej, a ręce przestały mu się trząść. Towarzysze dali mu jeszcze jakichś ziół, po czym okryli go ciepłym pledem.
- Musisz się wypocić - powiedział jeden z nich.
Elf nie był w stanie odpowiedzieć czy zapytać o cokolwiek. Był zbyt zmęczony. Zamknął więc oczy i zasnął jak dziecko, nie zwracając uwagi na to, że jego przyjaciele długo jeszcze ucinali sobie nad jego głową ożywioną pogawędkę.
Przez kilka następnych dni Nathooe leżał pod pledem. Odwiedzali go druidzi, którzy orzekli, że rozchorował się z powodu nałykania się zbyt dużej ilości zimnego powietrza w górach. Co młodsi byli ciekawi, jak jest w górach Alvarii. Nathooe jednak niechętnie odpowiadał, ponieważ nie czuł się na siłach. Dużo leżał, mało jadł i starał się doprowadzić siebie samego do wewnętrznego porządku. Układał myśli i zastanawiał się, czy nie powinien w końcu zacząć wyznawać jakiegoś bóstwa, by móc przywoływać jego imienia w ciężkich sytuacjach. Nie chorował po raz pierwszy, ale zauważył, że najgłupsze myśli nachodzą, gdy nie ma się nic do roboty.
Po pewnym czasie wyzdrowiał i mógł uwolnić się od łóżka i ciągłej kontroli starszych druidów. Wziął porządną kąpiel i zaofiarował się posprzątać po sobie w pokoju, w którym leżał. Gdy składał wełniany pled, naszła go ochota na zobaczenie się ze swoją wierną towarzyszką, która zajadała w stajni owies. Chciał zapytać, jak się czuje i po prostu z nią porozmawiać. Nigdy nie wystarczało mu towarzystwo druidów, za bardzo się ich wstydził.
Na początku nie wolno mu jednak było opuszczać Bastionu, by choroba nie miała okazji powrócić. Miał więc sporo czasu, by opowiadać przyjaciołom o górach Alvarii. Oni sami przypuścili, że obojnak, którego przywiózł, może być niezwykłym dzieckiem. Mówili, że ma się ono dobrze i nie widać po nim żadnych oznak przeziębienia. Nathooe nie dawał jednak wiary ich słowom, twierdząc, że kobieta, którą spotkał, była po prostu zagubioną niewiastą, która chciała za wszelką cenę znaleźć dla tego paskudztwa dom. Mogło być przecież dzieckiem któregoś z jej znajomych, różne dziwactwa chodzą po świecie. Druidzi stwierdzili, że Nathooe zdecydowanie zbyt twardo stąpa po ziemi.
Zanim pozwolono mu wyjść z Bastionu do stajni, musiał odbyć rozmowę z przełożonymi i starszymi druidami, którzy trzymali pieczę nad całym zgromadzeniem. Wypytywali więc o wszystko na temat dziecka i jego pochodzenia. Nathooe niewiele mógł im powiedzieć, wspólnie jednak doszli do wniosku, że dziecko jest półdrowem. Drowy były zła i nienawistną rasą, krewniakami elfów żyjących na powierzchni. Oczywiście, zdarzali się pośród nich buntownicy, którzy sprzeciwiali się swoim genom, jednak było to zjawisko niezwykle rzadkie. Drowy mieszkały w podziemiach, gdzie budowały własne miasta. Ich hierarchia była dosyć skomplikowana, jednak mieszkańcy dążyli tylko i wyłącznie do tego, by wyniszczyć siebie nawzajem. Wyróżniali się czarną skórą i białymi (bądź też czerwonymi lub lekko zaróżowionymi) oczami, które widziały w podczerwieni. To właśnie dzięki tej umiejętności nie potrzebowali światła pod ziemią. Widzieli jedynie wydzielane przez organizmy ciepło. Byli niskiego wzrostu, lekko szczuplejsi i bardziej zwinni od typowych elfów, stąd też szkoli się ich na wojowników. Od wieków nienawidzą swoich krewnych z powierzchni i są bezlitosne dla każdego, kto zbliży się do ich siedzib. Druidzi martwili się, że dziecko przyniesione przez Nathooe nie będzie mogło powstrzymać w sobie gorącej krwi swoich przodków. Oczywiście, wszystko zależy od wychowanie, ale buńczuczność pozostanie w nim na zawsze. Jedyną nadzieją był drugi rodzic niemowlęcia, który mógł być zarówno zwykłym wilkiem o oryginalnej maści, jak i magicznym stworzeniem. Druidzi domyślili się więc, że dziecko będzie mieć słaby wzrok, lecz wyśmienity słuch i węch.
Nathooe z pokorą przysłuchiwał się temu wszystkiemu. Wiedział, że dobrze postąpił, gdyż według etosy każda istota ma prawo do życia. Wystraszył się jednak, gdy zapytano go o imię dziecka. Przyznał, że nie wie. ze zapomniał dowiedzieć się tego od kobiety, która mu je oddała. I że nie nadał mu własnego. Rada zaśmiała się, a on poczuł, że uszy mu się czerwienią.
- Więc nadaj mu jakieś - powiedział po chwili jeden z druidów.
Nathooe zbladł. W jaki sposób ma wymyślić imię, gdy tak wielu starszych mężczyzn ma go na swoim oku? Nie byli kobietami, a pomimo to czuł wielkie zmieszanie. Do nich należał od dziecka, byli dla niego wielkim autorytetem. Gdzieś tam w jego głowie kołatała się nieśmiała myśl, która kazała mu poprosić o czas na wymyślenie imienia. Zbyt jednak się bał, by je zadać. Jeszcze pomyśleliby, że nie jest prawdziwym mężczyzną i mógłby się zbłaźnić. Myśli nie dawały mu spokoju. W końcu obraz w oczach zaczął mu się dwoić, a w ustach zrobiło sucho.
- Słabo mi - wyjąkał i upadł.
Przed całkowitą utratą przytomności poczuł jeszcze, jak któryś ze starszych druidów łapie po pod pachy.
- Jak sądzisz, jakie imię byłoby najlepsze? - Nathooe przejechał szczotką po końskim boku.
- To dziewczynka, czy chłopiec? - zapytała klacz.
- Już ci mówiłem, że ani jedno, ani drugie! - zniecierpliwił się elf.
Koń z niezadowoleniem cmoknął. Nathooe zdecydowanie zbyt mało delikatnie czyścił jego sierść.
- Więc może powinno być neutralne, jak jego płeć? - podsunęła.
Chłopak przerwał na chwilę pracę.
- No tak - przyznał. - Ale jakie?
- Kieruj się sercem. Zresztą, sam rusz łepetyną. Myślisz, że wszystko w życiu będzie robić za ciebie kobieta?!
Widząc jednak minę Nathooe, która mówiła, że coś takiego nigdy się nie zdarzy, zmieniła zdanie i postanowiła umilknąć. W tym czasie elf starał się przypomnieć sobie wszystkie imiona, które mu się podobały. Przez głowę przeleciały mu twarze pacjentów, którymi się zajmował. Pomyślał o jednym ze swoich pierwszych zadań, jakim było odebranie porodu. Ręce mu się trzęsły i spocił się wtedy ze zdenerwowania, jak nigdy. Poszło jednak zdumiewająco dobrze i chłopiec urodził się śliczny i zdrowy. Nathooe przypomniał sobie imię kobiety, która rodziła. Opiekował się nią, a ona była mu za to bardzo wdzięczna. Często powtarzała, że będzie wspaniałym druidem. Elf pomagał jej dojść do siebie, podczas gdy dzieckiem zajęły się siostry świeżo upieczonej matki. Nazywała się Cith i była przepiękna. Nathooe bardzo ją polubił. Była dla niego dobra i miła. Gdy odjeżdżał, złożyła na jego czole czuły pocałunek. Pomyślał wtedy, że tak samo robiłaby matka, układając go do snu.
- Może Cith? - zaproponował.
- Tak chcesz ją nazwać? - spytała klacz.
- Tak.
Koń zrobił niezdecydowaną minę.
Nathooe zaczerwienił się i odwrócił głowę, udając, że szuka czegoś w wiadrze ze szczotkami.
- Oj... stara historia - powiedział. - A zresztą... skąd wiesz, że to żeńskie imię?
- Wbrew pozorom nie urodziłam się wczoraj, mój panku. Więc o co chodzi z Cith?
Elf przez chwilę wahał się. Z jednej strony bardzo chciał opowiedzieć komuś o swoich przeżyciach, jednak z drugiej bał się, że się wygłupi. I tak okazał już raz przy klaczy swoją słabość. Nie chciał wyjść na jeszcze gorszą ofermę.
- Wiesz, jednak nie podoba mi się to imię... - spróbował.
- Ale historię możesz opowiedzieć.
- Wolałbym nie...
Nie wytrzymał. Spuścił głowę i zaczął nerwowo miąć poły tuniki. Nagle poczuł, jak koński język delikatnie liże go po twarzy.
- Wiem, że musiała być to wspaniała, piękna kobieta - orzekła klacz.
Nathooe spostrzegł, że coś w jego spodniach zaczyna się powiększać, miło doświadczone wspomnieniami i tymi chwilowymi uniesieniami. Wiedział jednak, że musi się opanować, bo w końcu nie wytrzyma i będzie chciał kobiecego ciała nade wszystko.
- Proszę, nie... - wyszeptał.
Więcej nie powracali do tematu. Wybrali również stosowne imię - Vitae. Było krótkie i ładnie brzmiało. Zostało zaakceptowane przez radę, co tym bardziej ucieszyło młodzieńca po wcześniejszej gafie, jaką przed nimi popełnił.
Za dnia wolno mu było odwiedzać Vitae. Na maleńkiej główce dziecka pojawiła się kępka białych włosów, co było cechą charakterystyczną dla drowów. Pomimo niezbyt szlachetnego pochodzenia dziecka, druidki zajmowały się nim bez mrugnięcia okiem. To właśnie kobiety były odpowiedzialne za wychowywanie dzieci. Nathooe był gotów poświęcić się, by siedzieć przy swoim maleństwie, czując na sobie wzrok kobiet. Widział małe, niezwykłe stworzonko z ogonkiem, którego nieustanny ruch wprawiał wszystkich w śmiech. Dzieciak wcale nie bał się go, wręcz przeciwnie - patrzył na niego z wielką ufnością, zapewne taką samą, jaką drowie dzieci na swoich rodziców, nim zaczną uczyć je zabijać. Ja nigdy na to nie pozwolę, pomyślał Nathooe. Nie chciał, by Vitae wychowywano na druida Mściciela. Jednak to rada musiała zadecydować. Jeżeli zechcą, by dziecko szło w jego ślady, nie będzie mógł się sprzeciwić.
Na chłopcu spoczęły obowiązki mieszkańca Bastionu. Pobierał najnowsze nauki i pilnie wypełniał wiedzę. Druidzi nigdy nie zapisywali swojej mądrości, a przekazywali ją ustnie. Stąd też nauka trwała bardzo długo. Nathooe zawsze był pilnym uczniem, ponieważ widział w druidyzmie swoją jedyną nadzieję na wyrwanie się i poznanie nowych ludzi. Nie lubił swojego przydomku milczka, jednak nieposłuszeństwo i wyrażanie poglądów innych od własnej organizacji były surowo karane. Stąd też chłopak musiał udawać poważnego i zdyscyplinowanego, czego nigdy we krwi nie miał. Gdy miał zlecenie i wyjeżdżał z Bastionu, ukazywał swoją prawdziwą twarz szalonego i buntowniczego młodzieńca.
Poza tym każdy mieszkaniec musiał dbać o swój dom. Trzeba było bez mrugnięcia okiem sprzątać i opiekować się chorymi druidami. Toteż Nathooe nie mógł narzekać na brak zajęcia. Posłuszeństwo, pieczołowicie ukształtowane przez leśnych nauczycieli, miał jak na zawołanie.
W końcu rada podjęła decyzję co do wyboru płci Vitae. Nikt nie chciał ryzykować, więc postanowiono uczynić z niej dziewczynkę. Gdy dziecko było gotowe do zabiegu, rzucono na nie zaklęcie paraliżujące, by nie czuło bólu. Nastąpiły przy tym jednak pewne komplikacje. Niemowlę nagle zaczęło płakać, a na jego ciele pojawiły się krwawe pęcherze. Druidzi postanowili szybko działać i zabrali je do szpitala znajdującego się w Bastionie. Wiedzieli, że pęcherze nie są groźne, jednak zastanawiało ich niepowodzenie zaklęcia. Zwołano radę, by omówić problem. Zaryzykowano stwierdzenie, że Vitae jest dzieckiem odwracającym czary, zarówno uzdrawiające, jak i te skierowane przeciwko niemu. Nie chciano eksperymentować, nie chcąc narażać jego zdrowia.
Nathooe pozostał w Bastionie przez kilka następnych lat, czekając, aż Vitae podrośnie na tyle, by mógł pozostać jej nauczycielem.
Jeżeli zauważysz w tekście jakikolwiek błąd, zgłoś to bezpośrednio Administratorowi Forum. |
|